Jak woda jest niska, to ryb jest gęściej!
Ijo

W lipcowym tekście chciałbym wam opowiedzieć o kilku wyprawach z koszykiem nad nasz odcinek Odry, a przy okazji wspomnieć o panującej suszy. Sytuacja już jest całkiem poważna i dotyka nas nie tylko jako wędkarzy. W końcu każdy z nas jest sporym żywym organizmem, który musi regularnie jeść i pić. Oczywiście problem niedostatku wody nie jest szczególnie medialny. Tym bardziej teraz, kiedy na świecie sporo się dzieje. Ale to chyba trochę nie fair, że w środku lata bardziej martwimy się, czym Europa będzie palić w piecach zimą, podczas gdy z wodą już jest krucho, a za chwilę może być tragicznie. Ale o tym może później. Zacznijmy od ryb!

W drugiej połowie lipca kilka razy wyskoczyliśmy na ryby. Ja skupiłem się na feederze, tato wytrwale chodził ze spinningiem. Większość wypadów miała miejsce późnym popołudniem, ze względu na tropikalne upały. Łowiliśmy do wieczora, a raz udało się nawet posiedzieć do późnej nocy. Dla urozmaicenia jeden wyjazd z samego rana, a także raz, kompletnie 'od czapy’, kontrola rzadziej odwiedzanego odcinka… Z jedną wędką na dwóch! Ale po kolei. Przez cały okres Odra była bardzo niska, a temperatury wysokie. Koncentrowałem się na łowieniu bliżej nurtu. Cięższe koszyki i mocniejsze wędki miały dać szansę na spotkanie z grubym kleniem, a może nawet złocistą brzaną. Taktyka sprawdziła się całkiem dobrze. Brania były niezbyt liczne, za to wysokiej jakości. Łowiłem średnio dwie niezłe ryby na wyjazd plus trochę drobiazgu.

Katalizatorem tych założeń był wypad numer jeden, najbardziej zróżnicowany pod względem założeń. Ja poszedłem za bolkami przez afrykański żar… I nie miałem brania. Tato złowił dwa piękne szczupaki i kilka sporych okoni na gumy. A przy obozowisku z feederem siedział Tomek i też miał dobre efekty. Złowił brzanę i kilka kleni, a ryby ewidentnie były aktywne. Nie muszę chyba mówić, że od razu udzieliłem bolkom urlopu do odwołania, a zanurkowałem w świat drgającej szczytówki. Wybrałem ze swojego arsenału dwa klasyki Daiwy. Jeden z nich to Carbo Whisker opisywany na naszej stronie w sekcji Wędkarskie Antyki. Na niego łowiłem prawie cały czas, wyjątkiem była wyprawa na nockę, kiedy to uzbroiłem dwa kije. Ten drugi to prawdziwa armata, na najsilniejsze nurtowe potwory. Z czasem postaram się napisać o niej osobny tekst. Do obu wędek solidne kołowrotki Shimano i można szaleć. Jak wspomniałem, ryby nie brały za często. Ale jak już się doczekałem, to wędka spadała z podpórek!

Pierwsza runda to dwa właśnie takie kopnięcia solidnych kleni. Jeden mógł mieć nieco poniżej, drugi nieco powyżej 40 cm. Oba były śliczne jak z obrazka i nieprawdopodobnie wyżarte. Aż miło popatrzeć! Tato znowu wojował z okoniami i szczupakami, ze zmiennym szczęściem. Ku jego zadowoleniu kilka ryb wykazało się sprytem i obiecał im rewanż. Następny wypad był szczególnie udany. Zacząłem od małego rozpióra, a za chwilę… Złowiłem piękną brzanę! Już kiedyś trafiały mi się niewielkie brzanki, głównie w przedziale 25-35 cm, a największa z nich mogła mieć niespełna 50. Natomiast ta sztuka to zupełnie inna liga. Branie było bardzo zdecydowane, a hol po prostu wspaniały. Ryba walczyła niezwykle siłowo, dość statycznie, cały czas trzymała się przy samym dnie. Choć nie mam dużego doświadczenia w tej materii, od razu pomyślałem, że to brzana. W pewnym momencie serce podeszło mi do gardła, bo murując przy kamieniach niemal urwała cały zestaw… Ale w końcu udało się! Szybki pomiar wskazuje 61 centymetrów. Pamiętam o radzie taty, żeby poświęcić rybie szczególną uwagę przy wypuszczaniu. Brytyjscy specjaliści od brzan bardzo tego pilnują, trudy holu powodują, że te siłaczki muszą chwilę dojść do siebie. Asystuję stojącej w wodzie rybie robiąc zdjęcia i po chwili złocista brzana znika w nurcie. To było starcie! Coś niesamowitego… Pod koniec łowię jeszcze fajnego kluska.

Kolejny wypad to kolejny kleniowy dublet. Pierwsza ryba nie jest zbyt duża. Drugi miał dobrze ponad 40 i chodził jak wściekły. Zachwyca kondycja letnich okazów, ryby są nabite i ślicznie wybarwione. Ten egzemplarz ma złotą głowę i linię łusek poniżej ciemnego grzbietu. Przystojniak!

Byłym zapomniał! Tato wziął odwet na swoich niejadkach. Udaje mu się wyjąć fajnego szczupaka w miejscu, w którym ostatnio miał branie. Niemal na pewno to ta sama ryba. Frycowe płacą też bolenie. Największy z nich ma ponad 60 cm. Za parę dni postanawiamy przeskoczyć na drugi brzeg i późnym popołudniem poszukać drapieżników. Nawet nie biorę wędki, postanawiam pospacerować z panem Mirkiem. Szczupaki i okonie zgodnie nas ignorują, za to dość niespodziewane udaje się złapać pięknego bolenia. Chodziliśmy mu nad głową, ale widać wcale mu to nie przeszkadzało! Zgarnął woblera, robiąc imponujące salto na powierzchni. Pozbieraliśmy szczęki z ziemi i po dynamicznym holu mogliśmy podziwiać zielonkawego zbója. Bolek złowiony kilka dni wcześniej był smuklejszy i dość jasny. Ten jest inny, ciemniejszy, gruby, z wyraźnie zarysowaną kufą. Bandyta. Niech rośnie jak największy!

Następna zasiadka to nocka, a właściwie pół-nocka. Udało się złowić bardzo grubego klenia, który ewidentnie oszukiwał na diecie. Do tego kilka mniejszych ryb, które bardzo ładnie wzięły. Ponieważ szału nie było, a po drugiej stronie hałasowało mocno naprute towarzystwo, zwinęliśmy się w środku nocy. Ale i tak byliśmy zadowoleni, nocne ognisko nad rzeką ma wiadomy urok. Tyle jeśli chodzi o część wędkarską, która była bardzo udana. Zdjęcia możecie obejrzeć w galerii Lipiec 2022 nad Odrą.

Chciałbym teraz opowiedzieć o sytuacji hydrologicznej. Stan Odry utrzymuje się na rekordowo niskim poziomie. W mojej pamięci zapisał się rok 2015, kiedy to przez wiele miesięcy właściwie nie padało, a samochód zaparkowany w cieniu, w środku lasu, pokazywał 39 stopni. To był mój pierwszy boleniowy sezon. Chodziliśmy wtedy środkiem nurtu Odry, oczywiście w znanych nam miejscach. Przeglądałem dziś zdjęcia i filmiki z tamtych wypraw. Sytuacja utrzymywała się aż do października. Ale nawet wtedy stan wody i przepływ na naszym odcinku był wyższy. W 2015 głogowski wodowskaz pokazywał 145 cm, obecnego lata najniższa wartość jaką widziałem to 132 cm. Nasze obserwacje pokrywają się z oficjalnymi komunikatami Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Czytałem ciekawą wypowiedź rzecznika IMGW i przytoczę tutaj dane, które szczególnie mnie uderzyły.

Poziom Wisły najniższy od siedmiu lat. Zgadza się, 2015, pamięć nas nie zawiodła. Ze stadium suszy meteorologicznej przechodzimy w suszę hydrologiczną. Tłumacząc z polskiego na nasz, pierwsze to długi okres bez opadów, a drugie to utrzymujący się bardzo niski poziom wód powierzchniowych. Już samo to jest bardzo groźne dla przyrody i gospodarki, a w konsekwencji może prowadzić spadku poziomu wód podziemnych (nazywa się to uczenie susza hydrogeologiczna). Pan rzecznik podaje, że od początku (!) pomiarów hydrologicznych w czerwcu nigdy jeszcze nie było tylu stacji, które odnotowały tak niski poziom wód. Danych z lipca pewnie jeszcze nie miał, ale jak widzicie, wcale nie jest lepiej. Wręcz przeciwnie. Pamiętam, jak w szkole uczyli mnie, że statystycznie to właśnie lato, a szczególnie lipiec, to w Polsce najbardziej obfite opady. Zawsze kojarzyłem to z latem 1997 i powodzią tysiąclecia. Cóż, chyba sporo się zmieniło.

Kolejny ciekawy wycinek, uwaga: 'W przypadku wystąpienia nagłych i gwałtownych opadów woda szybko wzbiera. Przeważnie jednak poziom szybko wraca do stanu przed opadami, dlatego aby ostrzeżenie zostało odwołane, stan wody na normalnym poziomie powinien się utrzymywać przynajmniej pięć dni.’ W moim mniemaniu, to że woda natychmiast znika, jest wynikiem dziesięcioleci fatalnej polityki hydrologicznej w naszym kraju. I dalszych usilnych 'starań’ by ta sytuacja się nie zmieniła. Jak ktoś chce się kłócić, droga wolna. Argumentów może zabraknąć, kiedy w kranie nie będzie wody. Oby do tego nie doszło, ale czy nie traktujemy posiadania dowolnej ilości wody jako coś oczywistego? Do napełnienia basenu, podlania dodatkowej płyty boiska na stadionie miejskim, albo fikuśnych roślinek w parku? Uważam, że tak. Traktujemy wodę jak powietrze i słońce. Woda po prostu jest.

Czas na kolejne mądre słowo, ewapotranspiracja. Jest to parowanie wody z gruntu i roślin. Jest gorąco, proces parowania narasta, wiadoma rzecz. Jednak wydatnie się do tego przyczynia między innymi nieudolna melioracja czy wycinka drzew. Poszukajcie w swoim mieście ławki w cieniu. Nawet jeśli jakaś jest, pewnie już zajęta, bo popyt spory, a podaż znikoma. Drzewa zajmują sporo miejsca i tak bardzo kusi, żeby je wyciąć pod parking lub market. Jasne, też robię zakupy i muszę gdzieś parkować auta. Ale niech nie dziwi nas, że po intensywnej letniej burzy kałuże znikają dosłownie w oczach. Często po godzinie lub dwóch chodniki są suche. Woda spłynęła po betonie lub odparowała z gorącego asfaltu. Jako przykład źródło IMGW podaje województwo mazowieckie (gdzie i tak nie jest najgorzej). 'Przez ostatni miesiąc (chodzi o czerwiec 2022) w stolicy spadło średnio 40 mm deszczu na metr kwadratowy, a 120 mm wyparowało. Mamy zatem 80 mm straty.’

W artykule winą obarcza się głównie globalne ocieplenie. Zgadzam się, wzrost temperatury to realny problem. Jednak nie zgodzę się, że to główna przyczyna! Wodę da się zatrzymać, retencjonować, ale my tego właściwie nie robimy, a już na pewno nie z głową. Z różnych powodów. Rosnące potrzeby przemysłu i rolnictwa, również gospodarstw domowych. Podobno każda osoba średnio zużywa 150 litrów wody na dobę, z czego w celach bytowych zaledwie 2. Dwa! Chciałbym wierzyć, że to błąd w druku.

Wychodzi na to, że kosmiczna ilość wody zwyczajnie się marnuje, bądź zużywa się ją bez umiaru. Każdy potrzebuje, więc bierze. I tak oto Odra na wysokości progu w Malczycach niesie 30 metrów sześciennych wody. 30 kubików na 300 kilometrze rzeki! A na moim odcinku, jakieś 100 kilometrów dalej, jest jej w zasadzie tyle samo! Po tym jak otrzymuje wodę między innymi z Nysy Szalonej, Czarnej Wody, Kaczawy, Zimnicy, Jezierzycy, Orlej, Sąsiecznicy, Baryczy, Rudnej, żeby wymienić tylko kilka bardziej znaczących cieków… Jak to możliwe?!… Ano, bardzo prosto. Każda zmywarka, każda myjnia, każda zwierzęca ferma, każde pole, każda fabryka chemii czy papieru, wszyscy potrzebują mnóstwo wody. Chętnie korzystamy z tego worka bez dna. Jednak uważny obserwator (a już na pewno wędkarz!) wie, że każda rzeka, staw i jezioro ma dno. A jeśli ma dno, można ten worek osuszyć. Co właśnie się dzieje, w zastraszającym tempie.

Pamiętam, jak abstrakcyjne był dla mnie doniesienia ze świata, o wielkich rzekach, których zasoby są tak rozkradane, że przy ujściu niemal nie niosą wody. Ale teraz całkiem dobrze widać podobny proces również lokalnie. Dobrze nam znane stawy, starorzecza i zatoki niemal całkiem powysychały i zarosły 'kapuchą’. Nie trzeba hydrologa, biologa, ichtiologa, ani innego -loga, żeby wiedzieć, jakie spustoszenie czyni to w ekosystemie.

Rozwiązanie? Na pewno całkowita zmiana kursu gospodarki leśnej i hydrologicznej. W mojej nie bardzo fachowej opinii, raczej nierealne. Właściwie nawet jeśli natychmiast zaszłyby zmiany na lepsze, na efekty trzeba czekać miesiącami lub latami, a problem jest już teraz, dzisiaj, jutro. Obyśmy za jakiś czas mieli co pić i gdzie łowić ryby, choć nie wygląda to kolorowo. Pocieszeniem na pewno może być argument mojego wujka, który zawsze rozsądnie zauważa, że jak woda jest niska, to dobrze, bo ryb jest gęściej! Chyba coś w tym jest!…

Autor: Paweł Pawlik

POZOSTAW KOMENTARZ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *