Za wtorkami też nie przepadam
Garfield
Zachęcony poniedziałkowymi wynikami, postanawiam wrócić nad rzekę, kiedy tylko pojawi się okazja. I proszę bardzo, okazja nadarza się (co to za słowo, nadarza?…) już we wtorek. Co prawda mamy tylko kilka godzin, bo musimy wrócić przed wieczorem, ale zawsze coś, racja?… Jak zauważyliście, przeszedłem na liczbę mnogą. Zgadza się, jedziemy we dwóch, ja i tato. Od razu zauważamy, że woda nieco spadła. Pogoda też uległa zmianie, pada słaby deszcz i ruszył się wiatr. Jest chłodniej, ale nadal na plusie. Siadamy w tym samym miejscu, które okupowałem wczoraj. Zestawy puszczamy albo na przemian, albo w dwóch równoległych liniach. Często obserwujemy jeden spławik. Jeden łowi, drugi ogląda, obaj komentują. Super zabawa.
Od razu widać, że wczorajsza gorączka srebra się nie powtórzy. Pojedyncze ryby są w łowisku, ale skupione na małym obszarze. Przynętę trzeba zaprezentować idealnie. Szkopuł (kolejne dziwne słowo…) w tym, że wieje mocniej niż wczoraj. Żaden to tajfun, ale dmucha wystarczająco, żeby utrudnić sterowanie relatywnie delikatnym zestawem. Mimo wszystko udaje się nam skusić kilka ryb do brania. To ciekawe, równie dużo radości potrafi dać sesja, podczas której ryby biorą jak szalone oraz taka, kiedy każde branie trzeba wypracować. To wspaniałe uczucie, kiedy na głos komentuje się, że spławik idzie idealnym torem i nagle znika on pod wodą. Prawdziwa wędkarska satysfakcja.
Klenie mają podobną wielkość jak poprzedniego dnia. Większość w okolicach 35 cm, dwa w okolicach czterdziestki. Dwie lokomotywy wygrały starcie z naszymi zestawami i wyhaczyły się. Nie złowiliśmy ryby żadnego innego gatunku. Widać póki co zapanował tu kleniowy monopol. Oczywiście to nie powód do narzekań. Nie możemy się doczekać kolejnego wypadu. Może w tym tygodniu jeszcze uda się wyskoczyć?…
Autor: Paweł Pawlik
Najnowsze komentarze