Nienawidzę poniedziałków
Garfield

Poniedziałki zazwyczaj są do bani, chociaż pewnie nie powinny. Przecież przez weekend można było wypocząć. Skoro rano musisz wstać do roboty, to znaczy, że masz pracę. To już spory plus. Ale mimo wszystko z poniedziałkiem jest coś nie tak. Nikt mi nie powie, że nie. Jednak zdarza się, że od samego początku tydzień układa się po naszej myśli. Właśnie tak było tym razem, przynajmniej z wędkarskiego punktu widzenia. Udało się szybko skończyć robotę i stanąłem przed wyborem co robić dalej. Nie byłem spakowany na żadne ryby, ale godzina była jeszcze młoda, a temperatura na wyraźnym plusie. Huraganowe wiatry z weekendu wreszcie ustały.

Postanowiłem, że zapakuję jakieś jedzenie, matchówkę i wybiorę się na przejażdżkę nad wodę razem z psem. I tak musiałbym wziąć go na spacer. Na pewno ucieszy się z możliwości pobagrowania nad rzeką. Nie spodziewam się wielkich efektów. O tej porze roku nie jest łatwo o ryby. Nie jestem też specjalistą w łowieniu na spławik. Ale to w niczym nie przeszkadza. Mam zamiar miło spędzić czas, zanim krótki, zimowy dzień dobiegnie końca. Zabieram ze sobą pół tabliczki czekolady, mały termos z herbatą, pół bochenka chleba i parówki. Z głodu nie umrzemy. Znalazłem kołowrotek z żyłką nawiniętą w zeszłym roku na okonie. Zabrałem sztycę i kosz, w razie gdyby woda była duża, a musiałbym podebrać jakąś większą rybę. Nigdy nie wiadomo.

Baterie do kamery… Niektóre są rozładowane, ale niektóre powinny być dobre. Ostatni raz używałem ich na trociach. Z tej samej trociowej torby zabieram ciepłe ciuchy. W końcu mamy zimę, nie mam zamiaru przywlec do domu przeziębienia. Czeka mnie spokojna przejażdżka nad rzekę. Spróbuję złowić zimową płotkę, a może żarłocznego klenia lub drobnołuskiego jazia. A jak będę miał wyjątkowe szczęście, to na haczyku zagości srebrzysty jelec. Zobaczymy. Mógłbym siedzieć w domu i pracować na komputerze, ale na pewno dużo przyjemniej spędzę czas nad rzeką. Komputer nie zając.

RUSZAMY DO AKCJI

Na parkingu zeruję licznik, żeby sprawdzić, ile mam nad wodę. Robię to regularnie, bo i tak wiecznie zapominam zerknąć, ile wyszło. Nie robi mi to jakiejś większej różnicy, ale taki nawyk. I tak nigdzie nie pędzę, po naszych drogach nie da się szybko jeździć. A nawet gdyby się dało, to po co?… Jedziemy na ryby, to jest wypoczynek. Na wylocie z miasta spotykam dwie sarenki. Wypadają z lasku, przebiegają przez jezdnię i zdezorientowane widokiem zabudowań i ludzi pryskają przez łączkę w kolejne zarośla. Nic dziwnego, że one też wyszły na spacer. Jest tylko kilka stopni ciepła, ale odczucie jest zupełnie inne niż przez ostatnie 3 tygodnie.

Powietrze jest jakby cieplejsze, pachnące. Niemal wiosenne, choć do wiosny jeszcze bardzo daleko. Ale pierwsze ptasie trele to miła odmiana po upiornym wyciu wiatru na blaszanych parapetach. O której teraz robi się ciemno? Pewnie gdzieś 16:30. Zresztą, tak długo pewnie nie posiedzę. Zapobiegawczo wziąłem miskę z żarciem dla niedźwiedzia, ale jak już wszystko zje i wszystko obwącha, zacznie się mu nudzić. Już ja go znam. Na miejscu sporo wędkarzy, przy takiej aurze to żaden szok. Najpierw spacer bez wędki. Zielska zgniły? Miejsca się pozmieniały? Gdzie fajnie płynie?…

SZABLE W DŁOŃ

Wytypowałem stanowisko i wracam po sprzęt. Najpierw montowanie zestawu. Chwila schodzi, ale wolę wozić wędkę w tubie. To nie zawody, mam czas. Po chwili wszystko mam zorganizowane, kamera ustawiona, zestaw wstępnie wygruntowany. Czas na pierwsze 'gorące’ przepuszczenia z założoną przynętą. Pierwsze podanie, korekta gruntu. Drugie podanie i… Spławik energicznie strzela pod wodę! Choć branie jest ewidentne, zacinam wręcz z niedowierzaniem. Jest ryba! I to duża! Od razu podejrzewam klenia. Chodzi wspaniale, mocno szarpie wędką, nurkuje w rośliny i z furią próbuje wejść w zaczepy. Ale zabawa! Ryba w końcu ląduje w podbieraku. Pierwszy kleń sezonu ma jakieś 37-38 centymetrów i jest przepiękny. Ma złotawy odcień łusek przy grzbiecie i ślicznie ubarwione płetwy. Szybka fotka i do wody.

Kolejne przepuszczenie… I znowu branie! Ryba jest ogromna, dużo większa od tej wyjętej przed chwilą. Niestety, po kilku sekundach spada z haka. Ale jazda, co tu się dzieje?!… Dwa puste przepuszczenia… I znowu ryba! Na pewno jest duży, walczy bardzo siłowo, nie chce się pokazać. Szczęśliwe podebranie i szybkie mierzenie. 44 centymetry, jak dla mnie taki kleń to prawdziwy smok. Zdania nie zmienię. Nie muszę mówić co wyprawiał na matchówce?… Po pyszczku widać, że był już kiedyś na wędce. Spokojnie stary, zaraz wracasz do wody. Znowu ci się upiekło. Brania następują jedno po drugim, bez żadnych widocznych przerw. Ryby po prostu są i biorą, to prawdziwe szczęście być nad wodą w taki dzień. Łowię około 20 pięknych kleni, większość z nich ma 35-38 centymetrów, tylko dwa są wyraźnie mniejsze, kilka ryb przekracza granicę 40 cm.

Miałem też dwa spady naprawdę ogromnych kabanów, myślę, że mogły mieć w okolicach 50 cm. Kończę łowienie, bo na sąsiednim stanowisku pojawiają się wędkarze. Chyba przyszli na nockę. Może na klenie, może na miętusy?… Nie chcę, żeby widzieli jak coś holuję. Podczas spaceru z psem znalazłem w trawie łuski dużych kleni, dlatego z pewnymi rzeczami lepiej się nie afiszować. Zanim doszli do brzegu, po cichu wypuszczam ostatnią rybę i odcinam zestaw. To było wspaniałe wędkowanie. Koniecznie muszę tu wrócić. Może jutro?…

Autor: Paweł Pawlik

POZOSTAW KOMENTARZ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *