Gdyby nie to marne mięso, rapa zapewne figurowałaby już w czerwonej księdze ginących gatunków.
Marek Szymański, Wędkarstwo rzeczne
Jeszcze do niedawna bolenie zaczynało się łowić od 1 maja. Teraz, z niejasnych dla mnie przyczyn, boleń na wodach okręgów PZW Legnica i PZW Wrocław w ogóle nie ma okresu ochronnego. Podaję je jako przykład, bo na tym odcinku Odry łowię. Wiem, że w niektórych okręgach okres ochronny bolenia pozostał niezmieniony. Ale w mojej okolicy można go łowić i 'czapkować’ okrągły rok. Jest się z czego cieszyć, rzeczywiście. Nowoczesność w domu i zagrodzie. Widać boleni napleniło się tak dużo, że właziły rolnikom w szkodę. Wyżerały kukurydzę czy inne buraki cukrowe. A może zagryzały krowy pasące się na przyodrzańskich łąkach?… Krótko mówiąc, boleń chroniony być nie musi i nie jest. Taki mamy dobrobyt, rybostan-dobrostan, można powiedzieć. To właściwie temat na osobny artykuł, a nie o tym chciałem mówić (pisać?).
My sezon zaczynamy tradycyjnie, 1 maja. Na przekór stanowi prawnemu i faktycznemu. Przez pierwszy tydzień 'mojego’ sezonu udało się wyskoczyć na bolenie aż 4 razy. Oto krótkie wnioski. Przede wszystkim, wiosna zawitała do nas bardzo późno. Na pobliskich jeziorach szczupaki jeszcze się nie wytarły. Na rzece też wiało chłodem. Poranki były zimne, a ryby najczęściej zupełnie nie były aktywne, nie pokazywały się na powierzchni. Czy jedno wynika z drugiego?… Nie wiem, możliwe. Skrócony, a właściwie zlikwidowany okres ochronny poskutkował tym, że brzegi są bardzo wydeptane. Między innymi przez wędkarzy celujących w bolenie. Treningi przed wiosennymi zawodami i nie tylko. Zanim ktoś gorąco zaprotestuje: wiem, bo sam widziałem i rozmawiałem. Z jednej strony ciężko mieć pretensje do wędkarzy, bo przepisy są jakie są. Wolno w marcu, wolno w kwietniu, to łowią. Proste. Z pewnością część (oby jak największa) złowione bolki i tak uwalnia. Ale po prostu szkoda mi ryb. Mogłyby mieć święty spokój chociaż przez kilka miesięcy.
Jeśli miałbym wskazać rzecz, która najbardziej odróżniała tę majówkę od poprzednich, to wręcz nieprawdopodobna presja. Wspomniałem już o wydeptanych brzegach, i to w miejscach, gdzie nie da się dojechać samochodem. Za to kiedy dojazd jest w miarę korzystny, niemal na każdej główce siedzą grunciarze. Kiedy mówię 'każda’ główka, mam na myśli naprawdę każdą główkę. Jak na zawodach. Wydaje mi się, że nawet podczas dwóch lat pandemii (i związanych z nią obostrzeń) nad wodą nie było tak gęsto. Przybyło też łódek i pontonów, ale akurat to zjawisko jest dość zrozumiałe i od kilku lat widać tendencję wzrostową. Z mojego osobistego, wędkarsko-przyrodniczego punktu widzenia szczególnie negatywnym zjawiskiem są kierowcy quadów i crossów. Znowu brzmię jak piernik, który nie rozumie, że 'młodzież chce się wyszumieć’, ale podam pewien fakt. Liczba zauważonych zwierząt czy ptaków bardzo spadła. Nic dziwnego przy takim hałasie. Na przykład, ze starych znajomych zaobserwowałem pojedynczą kanię rudą. Zazwyczaj na takim odcinku powinno ich być kilka. Mam nadzieję, że zwierzyny jest więcej na bardziej dzikich odcinkach. Oddalonych od większych miejscowości, hałasów i presji człowieka.Kolejna ciekawostka… Obiecuję, że już ostatnia, zaraz przejdziemy do ryb! Całkowitym szokiem były dla mnie świeżutkie ambony ustawione w odległości kilkudziesięciu metrów od wody. Mam na myśli zarówno rzekę, jak i liczne stawy bądź starorzecza. Naliczyłem ich kilkanaście, były ponumerowane i budziły skojarzenie z sektorem na zawodach spławikowych. Etyczno-prawna strona strzelania do zwierząt w bezpośrednim sąsiedztwie wody, podczas trwającej suszy… Hmm. Nie chcę podejmować kolejnego kontrowersyjnego tematu, tylko sygnalizuję zjawisko. Do przemyślenia w wolnej chwili. Dobra, przechodzimy do części wędkarskiej. Nieco się rozgadałem na tematy poboczne, ale nad rzeką wiecznie coś się zmienia i wiosenny powrót zawsze budzi emocje. Ryby na szczęście jeszcze są, a niektóre nawet dały się złowić. Są więc powody do radości. Na dwóch wyjazdach złapałem po jednej rapie, raz zaliczyłem dublet, a jeden raz miałem w ręce aż 5 ryb. Woda była dość wysoka, ale czysta. Poklejone przed sezonem stare spodniobuty o dziwo wytrzymały. Skuteczne były woblery i boleniowe gumy, na obrotówki i inne wynalazki tym razem nie próbowałem. Fakt, że nie były to ryby duże: największe osobniki miały do 55 cm, kilka w granicach 45-50 cm, ze dwa zupełne maluchy. Ciężko powiedzieć, czy ma na to wpływ wcześniejsza presja lub opóźniona wiosna. Może po prostu na moim odcinku rzeki większe ryby były nieliczne?…Nie szkodzi! Dla mnie takie wyniki naprawdę są powodem do zadowolenia. Ryby może nie były ogromne, ale wzięły pięknie, walczyły dzielnie i w bardzo dobrej kondycji wróciły do wody. Na większe może jeszcze przyjdzie czas. Wolę myśleć o tym w ten sposób, że nie potrafiłem ich złowić, a nie że jest ich coraz mniej. To żadna tajemnica, że duże bolenie słabo znoszą trudy holu, a niektóre po prostu są zabierane. Może po prostu średnia wielkość łowionych ryb będzie się zmniejszać. Trzeba się z tym liczyć i mieć nadzieję, że co jakiś czas trafi się prawdziwy okaz. Ciekawe, co przyniosą kolejne tygodnie sezonu. Cieplejsze dni i rosnąca temperatura wody powinny rozpalić boleniowe apetyty. Wkrótce się przekonamy!
Autor: Paweł Pawlik
One thought to “Majówka 2022”
Połamania kija wszystkim czytelnikom!