Słyszeliśmy takie historie?… Może nawet sami byliśmy świadkami podobnego zdarzenia (ja byłem!). To jak to w końcu jest, potrzebne nam te wszystkie nowoczesne wędki, czy wystarczy dziadkowy bambus? Spokojnie, zaraz wyjaśniam… Ale najpierw historyjka. Swego czasu (pracowałem wtedy w sklepie wędkarskim) niezwykłym wzięciem cieszyła się odmiana gruntówek, zwana feederem. Naturalnie są one popularne również dzisiaj, ale to właśnie kilkanaście lat temu młodsi bracia pickerów i quiverów przeżywali swoje pierwsze chwile sławy.
FEDER, FIDER CZY FEDERER?...
Nie wiem, czy Roger Federer łowi ryby (nie spotkałem go nigdy nad wodą…), ale zabawne przejęzyczenie nawiązujące do legendy tenisa daje wyobraźni pole do popisu. Nie znam się na sprzęcie do gry w tenisa, ale jestem całkowicie przekonany, że tak wybitny zawodnik korzysta z rakiet najwyższej jakości. Poważna firma (pasjonat sportu pewnie podpowie jaka…) produkuje z kosmicznie zaawansowanych materiałów i przy użyciu równie kosmicznych technologii ultralekkie, hiperwytrzymałe i superfinezyjne cacuszka. Po co to wszystko?… Czyżby we wspaniałej rakiecie tkwił sekret sukcesów Szwajcara?… Niekoniecznie. Przecież wszyscy zawodnicy ze światowej czołówki korzystają z równie doskonałych modeli. Oczywisty wydaje się wniosek, że to forma i klasa gracza robią różnicę… No dobrze, ale skoro tak, Roger mógłby grać modelem dostępnym w supermarkecie. Ba, jestem przekonany, że siedmiokrotny zwycięzca Wimbledonu (w tym 5 razy z rzędu…) pokonałby mnie nawet starą patelnią. Nawet gdybym grał jego osobistą rakietą, za którą mógłbym kupić niezły samochód. Mimo to patelni na kortach US Open nie uświadczymy.
SPRZĘT CZY UMIEJĘTNOŚCI?
Oczywiście na zestaw składa się mnóstwo elementów. Obiecałem jednak, że zastanowimy się nad wędkami. Rozwój technologii spowodował, że wędki są znacznie lepsze niż kiedyś, bez dwóch zdań. Przelotki są lżejsze i mają niższe opory, przez co rzucamy dalej, linka mniej się niszczy, a cały kij jest lżejszy. Najnowsze włókna stosowane do produkcji blanków są niesamowicie wytrzymałe, co umożliwia kolejną redukcję masy. Możemy komfortowo łowić przez cały dzień, a wieczorem nie odpadnie nam ręka. Wędki najczęściej ważą ułamek tego, co kilkadziesiąt lat temu. Szeroka gama modeli daje nam możliwość wyboru: lekki kijek na okonie, rzeczny uniwersał lub ciężka sumowa armata.
DRUGA STRONA MEDALU
Ale mamy też drugą stronę medalu. Mniej więcej w połowie lat 90. wędki stały się tak dobre, że mogły służyć wędkarzom przez długie lata. Były ładne i zbudowane z solidnych materiałów, na których nie oszczędzano. Wkrótce producenci sprzętu poszli po rozum do głowy i obrali inną taktykę, którą obserwujemy do dziś.
Owszem, wędki są coraz lżejsze, ale ścianki blanków tracą swoją grubość. Ręczne wykończenie ustąpiło produkcji masowej, często nawet w modelach z przysłowiowej górnej półki. Sprzęt szybciej się zużywa, łatwiej łamie, ale za to jest ruch w interesie. Zamiast robić wędki coraz lepsze, zaczęto produkować coraz bardziej opłacalne.
Oczywiście trochę generalizuję, kiedyś też produkowano sporo złomu, a dzisiaj można kupić w sklepach wędkarskich sporo naprawdę dobrego sprzętu. Ale rozumiecie, o co mi chodzi. Taki znak czasów. Jak to najczęściej bywa, trzeba znaleźć złoty środek. Ja wolę kije nieco starsze, ale wykonane solidniej, z większą uwagą. Mam wrażenie, że kiedyś wkładano w to więcej serca. A wędki miały w sobie duszę, coś niepowtarzalnego. Ale może to tylko wrażenie?…
HISTORIA NA KONIEC
Na koniec opowiem jeszcze jedną historię. Daje sporo do myślenia na temat tego, jak się teraz projektuje i produkuje ekwipunek wędkarski. Oglądałem niedawno film o spinningowaniu na Odrze, w którym wędkarze ze względów czysto marketingowych (przecież nie dla przyjemności…) nie łowili swoim sprzętem, a dostarczonym przez sponsorów. Nazwy firmy nie wymienię, ale cieszy się ona raczej niezasłużoną estymą. Kleniowe zestawy, małe obrotówki, woblerki, niby wszystko jest w porządku… Ale podczas holu kolejnych kleni i jazi wyraźnie widać, że projektant wędki miał wyraźne zamiłowanie do kątów prostych. Kij jest nienaturalnie przesztywniony, ugina się 'kwadratowo’.
Życie, jak to często bywa, szybko zweryfikowało jego możliwości. Po zacięciu suma (faktem jest, że naprawdę wielkiego) kij nie wytrzymał zdecydowanego holu i… Widowiskowo trzasnął w połowie długości. Ryba widać nie rozumiała praw marketingu i oczywiście odpłynęła w siną dal. Co ciekawe: odniosłem wrażenie, że przy kolejnym sumie, mimo że mniejszym i zaciętym na 'dorosłym’ sumowym sprzęcie, ten sam wędkarz holował niezwykle zachowawczo. Właściwie niemal nie obciążał kija. Nie dziwię się mu ani trochę, poprzedni patyk dosłownie eksplodował! Czy na swojej własnej wędce zmusiłby suma do kapitulacji, pozostaje kwestią otwartą. Ale pamiętajmy, że więcej niż dwa zbiegi okoliczności… Taak.
Autor: Paweł Pawlik
Najnowsze komentarze