Dnia pewnego w październiku
Napłynęło chmur bez liku,
Runął wicher porywiście,
Poleciały żółte liście,
Zaciemniły się błękity,
Zgęstniał mrok niesamowity.

Jan Brzechwa – 'Baśń o stalowym jeżu’

Jesień najbardziej kojarzy nam się z polowaniami na drapieżniki. Powód pierwszy: po letnich, spławikowo-feederowych wojażach na krótki rękaw jakoś nie chce się nam siedzieć w chłodzie. Powód drugi: pod wodą żarty się skończyły i drapieżniki poważnie biorą się za budowę tkanki tłuszczowej. Drobnica wraz ze spadkiem temperatury wody zbija się w stada, natomiast zębate towarzystwo korzysta z tego bez skrupułów. Z miesiąca na miesiąc bolenie, szczupaki i sandacze robią się coraz bardziej kwadratowe i szersze w barach.

Właściwie łowimy te same ryby co latem, ale zmieniają się metody. Podczas letnich upałów i niżówek łowiliśmy szybciej i płycej. Kiedy jesienne opady napełnią koryto rzeki wodą, a chłody nieco ostudzą temperamenty, tempo spada. Zarówno prowadzenia przynęt, jak i przemieszczania się między miejscówkami. Wchodzimy też w wyższą kategorię wagową. Im bliżej końca roku, tym przynęty są większe i cięższe, plecionki grubsze, a wędki mocniejsze.

Ryby nie stoją wszędzie, są bardziej pogrupowane, dlatego cierpliwe poszukiwania popłacają. Jesienią jest duża szansa złowić rybę życia, wielką i wyżartą, w pełni formy po całym lecie obżarstwa. Nawet ostatnie dni grudnia, gdy słupek rtęci powędruje parę kresek powyżej zera, potrafią dać wyniki. Pamiętajmy jednak, że późną jesienią ryby mają już bardzo dużo ikry. Warto obchodzić się z nimi bardzo delikatnie, zwłaszcza z okazami. Niech będzie to nasz wkład w rybną jesień w przyszłym roku.