ŚWIATŁO NA RING

Już przeprawa promem dała nam do zrozumienia, jakich warunków możemy się spodziewać. Przez kilka dni szalały sztormy. Morze jest rozkołysane, a w wodzie pełno fragmentów roślin i piachu. Pierwszy dzień to poszukiwanie miejsc, gdzie od biedy da się połowić. Rekonesans opłaca się: znajdujemy nową lokację, nigdy w niej nie łowiliśmy, ale wygląda obiecująco. Najważniejsze, że przy obecnych wiatrach daje możliwość względnie bezpiecznego i efektywnego wędkowania. Słoneczna Wyspa jest niby niewielka, ale okazuje się, że nawet po latach potrafi zaskoczyć.

Drugiego dnia powtarzamy miejsce, które tak nam się spodobało. Rano widzimy jak daleko z lewej miejscowi wędkarze podbierają ładną rybę. Postanawiamy twardo trzymać się tej okolicy. Warunki są dobre, ryby najwyraźniej są w pobliżu. Nasza cierpliwość wkrótce zostaje nagrodzona. Najpierw tato łowi pierwszą rybę wyjazdu, pięknie wysrebrzonego kelta o długości około 60 centymetrów. Hol jest długi, bo młynkująca troć dopięła się za grzbiet drugą muchą. Późnym popołudniem pada pierwsza ryba na spinning. Znowu koło 60, tym razem srebrna. Wielka radość, że obaj daliśmy radę wypracować zdobycz. Wieczorem przyrządzamy srebrniaka z cytryną, po całym dniu łowienia smakuje wybornie.

ZMAGANIA Z WIATREM

W trzeci dzień wiatr znowu komplikuje nam plany. Chcieliśmy sprawdzić, czy na miejscu złowionych ryb nie pojawiły się kolejne, ale morze jest kakaowe po horyzont, nawet nie ma sensu wchodzić do wody. Postanawiamy ruszyć wzdłuż wybrzeża i punktować kolejne miejsca w poszukiwaniu dobrych warunków. Na jednym z pierwszych przystanków na muchę pada śliczna, miedziana samica. Znowu podobny rocznik, jakieś 60 cm i naprawdę wspaniałe ubarwienie. Po szybkich zdjęciach w dobrej kondycji wraca do wody.

Dalsze przystanki są bardziej łaskawe dla wahadłówek: w krótkim czasie udaje mi się złowić dwa ciemne, groźnie wyglądające samce w barwach godowych. Jeden w okolicach sześciu dych, drugi nieco większy, może lekko poniżej 65. Warunki były ciężkie, bardzo silny wiatr, duża fala, a nawet opady mokrego śniegu. Ale udało się. Do wieczora odwiedzamy kilka kolejnych miejsc, ale bez efektów.
 
Czwarta dniówka łowienia to kolejne zmagania z wichurami. Odwiedzamy kolejne i kolejne miejsca. Często tylko po to, żeby przekonać się, że zejście na plażę zniknęło pod falami. Naszym wyjściem awaryjnym jest miejsce, które wczoraj dało nam ryby. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę, nadal można tu coś złowić. Wyciągamy kelta, waleczną samicę poniżej 60 cm, a za chwilę bardzo grubego i wspaniale ubarwionego samca… Za płetwę grzbietową. Szkoda, że tylko najechany, ale przynajmniej mogliśmy się nacieszyć widokiem jego wielkich kropek. Mógłby śmiało udawać rzecznego potokowca.

WYMARZONE SREBRO

Słabnące wiatry dają nam nadzieję, że w piąty dzień w końcu uda się odwiedzić niektóre z naszych ulubionych łowisk. Niestety, rano woda jest na nich piaskowa i lodowata. Postanawiamy szukać gdzie indziej i wrócić tu później. Tak też robimy, a nasza taktyka owocuje złowieniem pięknego, tłustego srebrniaka na wahadło. Chwilę po zrobieniu fotek wracamy do wody i w drugim rzucie znowu jest branie, tym razem na muchę! Ryba podobnej długości, ale nieco szczuplejsza. Znowu cieszymy się z podwójnego sukcesu. Do wieczora pada jeszcze mały srebrniaczek na blaszkę. Wiatr i fale dały nam popalić, ale ciuchy wytrzymały i mokrzy jesteśmy tylko z wierzchu. Ciekawym akcentem była rozmowa z wędkarzem z wyspy. Opowiedział o złowionych rybach, wymieniliśmy się też obserwacjami na temat przestrzegania przepisów.

NA DESER

Szósty, ostatni dzień łowienia to już prawdziwy relaks. Łowimy może mniej intensywnie, ale wspaniale wypoczywamy. Nie liczymy na świetne wyniki. Tym milszym zaskoczeniem są dwa brania. Najpierw nieduże sreberko uderza w wahadło na dużej odległości, ale podczas holu odpada. A później wisieńka na torcie, przepiękna ryba na zakończenie udanego wyjazdu: wysrebrzony samiec o wydłużonym pysku. Piękny, nieuszkodzony okaz. Wspaniała siłowa walka w słońcu, przy wielkich falach. Wyjazd należy zaliczyć do bardzo udanych. Musieliśmy stoczyć ciężką walkę z wiatrem (znowu!), ale miało to swoje dobre strony. Poznaliśmy nowe miejsca, złowiliśmy w nich ryby, nasza taktyka przyniosła efekty. Udało się stworzyć ciekawe modele much, które na pewno dadzą ryby w przyszłości.