W trzeci dzień wiatr znowu komplikuje nam plany. Chcieliśmy sprawdzić, czy na miejscu złowionych ryb nie pojawiły się kolejne, ale morze jest kakaowe po horyzont, nawet nie ma sensu wchodzić do wody. Postanawiamy ruszyć wzdłuż wybrzeża i punktować kolejne miejsca w poszukiwaniu dobrych warunków. Na jednym z pierwszych przystanków na muchę pada śliczna, miedziana samica. Znowu podobny rocznik, jakieś 60 cm i naprawdę wspaniałe ubarwienie. Po szybkich zdjęciach w dobrej kondycji wraca do wody.Dalsze przystanki są bardziej łaskawe dla wahadłówek: w krótkim czasie udaje mi się złowić dwa ciemne, groźnie wyglądające samce w barwach godowych. Jeden w okolicach sześciu dych, drugi nieco większy, może lekko poniżej 65. Warunki były ciężkie, bardzo silny wiatr, duża fala, a nawet opady mokrego śniegu. Ale udało się. Do wieczora odwiedzamy kilka kolejnych miejsc, ale bez efektów.
Czwarta dniówka łowienia to kolejne zmagania z wichurami. Odwiedzamy kolejne i kolejne miejsca. Często tylko po to, żeby przekonać się, że zejście na plażę zniknęło pod falami. Naszym wyjściem awaryjnym jest miejsce, które wczoraj dało nam ryby. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę, nadal można tu coś złowić. Wyciągamy kelta, waleczną samicę poniżej 60 cm, a za chwilę bardzo grubego i wspaniale ubarwionego samca… Za płetwę grzbietową. Szkoda, że tylko najechany, ale przynajmniej mogliśmy się nacieszyć widokiem jego wielkich kropek. Mógłby śmiało udawać rzecznego potokowca.